9 sierpnia 2004r Jelcz-Laskowice moje nowe miejsce pracy. O godz.17 wsiadam z kolegą do samochodu, by przez Oławę wrócić do domu. Nagle podbiega inny kolega i prosi o podwiezienie w stronę Wrocławia. Auto którym mamy jechać jest dwudrzwiowe więc ja jako pasażer, który ma wysiąść ostatni przesiadam się na tylne siedzenie. Po przejechaniu kilku kilometrów, na łuku drogi przed niewielkim mostem zderzamy się czołowo z ciężarowym Jelczem, który załadowany jest pszenicą. Po zderzeniu nasze auto kasuje bariery i spadamy kołami do góry do wody. Chwilę potem ciężarówka spada za nami i w rzece zgniata nasze auto jak puszkę. Obaj koledzy giną na miejscu, ich ciała są zmasakrowane. Okazuje się, że ja jeszcze żyję!
Przypadkowi kierowcy wchodzą do wody i próbują mnie ratować. Jestem cały czas przytomny. Karoseria jest tak zgnieciona, że nie można mnie wydobyć. Do chwili przyjazdu służb ratunkowych podtrzymują moją głowę nad poziomem wody, gdyż zaczynam się topić.Rozmawiałem z tymi ludźmi, przypadkowo znalazł się tam też ksiądz katolicki – nie pamiętam żadnej twarzy. Przy okazji chcę im wszystkim bardzo podziękować! Po wycięciu mnie z wraku trafiam karetką pogotowia do , na oddział ratownictwa medycznego przy ul. Traugutta. Mam tak dużo obrażeń, że moje szanse na życie są niewielkie. Prawa noga jest zdewastowana – połamane kości na wierzchu, otwarte złamanie lewego nadgarstka, uraz głowy oraz klatki piersiowej. Lewa noga jest częściowo pocięta na połowie powierzchni. Dodatkowo, w każdym rozwalonym kawałku mojego ciała – oczywiście pszenica, nawet w szpiku kostnym. Połatali mnie troszeczkę, złożyli na blaszkach nogę Okazało się, że w wyniku ran, do których dostało się wiele zabrudzeń wystąpiła sepsa, w konsekwencji amputacja poskładanej nogi nad kolanem-ratowanie życia. Rokowania są marne, sepsa nie odpuszcza, więc kawałeczek podudzia idzie wyżej pod nóż. Z mojej nogi już prawie nic nie zostało! Budzę się po drugiej amputacji, jakieś monitory, cisza jestem sam. Zorientowałem się, że ucięli mi nogę. Co się stało? Dlaczego tutaj jestem? Nie krzyczę. Nagle na białej ścianie sali wyświetla się czarno-biały film – scena z samego zderzenia samochodów, wiem już o co chodzi. Nie wiem jak to wytłumaczyć, byłem przytomny. W szpitalu spędziłem ok.7 tyg. Chirurg, który rozmawiał ze mną, powiedział, że z medycznego punktu widzenia to nie powinienem żyć. Dlaczego żyję – to jest dla niego zagadka. Sepsa uszkodziła mi wiele narządów wewnętrznych, dzisiaj powinienem być wrakiem człowieka. Przy badaniach okazało się, że wszystkie organy wróciły do swoich pierwotnych funkcji nie wiadomo o co chodzi. W chwili wypadku miałem 44 lata – dzisiaj kiedy to piszę właśnie skończyłem 60 lat. Moja rehabilitacja polegała głównie na ćwiczeniach kikuta ażeby przystosować go do chodzenia na protezie, pomocy psychologa nigdy nie potrzebowałem. Roman i Jacek F. to moi przyjaciele jeszcze sprzed zdarzenia – bardzo mi pomogli! Jacka Sz. poznałem wiele lat później – dobrze, że jest!Wymyśliłem sobie sposób na życie – Moja niepełnosprawność to atut, nie zaś koszmarna wada! Jeżeli ktokolwiek potrzebuje pomocy w formie zwykłej rozmowy, zawsze jestem! Tylko nie nastawiaj się, że będę użalać się nad tobą. Sprawdziłem – to nie działa!